sobota, 31 października 2015

Moje historie #13 - Halloween

Hej! To co? Kolejna historia? Oczywiście! Dzisiaj jest trochę później aniżeli zwykle publikuję. Ma to związek z Halloween. Tak, ta historia jest w klimatach dzisiejszego "święta". Dlatego też czekałem z publikacją na wieczór, aby dodać dodatkowego smaczku. Tym razem macie do czynienia z dość niezwykłą historią nastolatka o imieniu Sam. Co niezwykłego spotkało go w ten dzień? Dowiecie się o tym czytając to opowiadanie. Zapraszam do czytania, opowiadania i udostępniania!







Sam od dawna wyczekiwał Halloween. Dla niego, jako 17-latka to może być nie tylko dobra okazja do zjedzenia kilku łakoci, ale także do wystraszenia kogoś oraz poznaniu fajnych dziewczyn. Tak właśnie sobie myślał... Od kiedy lato się skończyło myślał tylko o 31 październiku. No i w końcu dzisiaj nastał ten dzień... Idealnie ten dzień wypadł w sobotę. Obudził się o 7:00. Dzień wcześniej tata kupił mu dynię. Dość dużą, a także intensywnie pomarańczową. Idealnie na Halloween. Nie będzie to jedyna dynia, w którą zostanie przystrojony ich dom. Przez kilka dni wykupił z lokalnego sklepu wszystkie dynie. Dokładnie było ich 6. Dlatego też od samego rana miał ręce pełne roboty. Musiał wszystkie dynie odpowiednio wyciąć, aby choć odrobinę straszyły w ten wyjątkowy dzień. Dzień coraz bardziej chylił się ku końcowi. Słońce już schowało swe oblicze za licznymi domami. A Sam był już przebrany. Miał na sobie czarne spodnie, dość szerokie. Chciał w nich wyglądać strasznie, ale raczej wyglądało to dość zabawnie. Koszulkę również miał czarną. Nie było zbyt ciepło, ale postanowił iść w koszulce z krótkimi rękawami. No i maskę... Była to złota maska, która przypominała ludzką twarz. Jednak było w niej coś niepokojącego. Maska na pierwszy rzut oka przedstawiała uśmiechniętego człowieka. Nic bardziej mylnego. To był uśmiech, ale ułożenie ust, a także kształt wycięty na oczy wskazywał, że był to uśmiech wywołany obłędem. Taki strój to nie było nic specjalnego. Jednak miał przyszykowane coś jeszcze. Pewien płyn, a raczej maź, która łudząco przypominała krew. Tuż przed wyjściem oblał się tym, aby wyglądać jeszcze bardziej przekonywająco. Jednak Sam wiedział, że to jest jeszcze za mało. Musi wykorzystać atut krótkich rękawów. Zrobił bardzo głupią rzecz. Wziął żyletki i zaczął ciąć sobie ręce. Króciutkie, poziomie linie. Krew i rany miały wyglądać realistycznie. Zrobił sobie około 50 cięć na obu rękach, kiedy czuł, że to jest za dużo to wyszedł z domu w całym przebraniu. Nie wyrzucić żyletek, ale schował je odruchowo do kieszeni. Trochę czuł się osłabiony, ale z drugiej strony czuł radość, że jego "przebranie" na pewno zrobi na każdym wrażenie.

Widział jak wiele dzieciaków mijając go na ulicy patrzyło z podziwem. Takiej reakcji oczekiwał. Jednak jedno, co chciał najbardziej to sprawić reakcję dorosłych. Jako, że mierzył on 186 cm wzrostu to mógł swoim strojem, a raczej realizmem wystraszyć. Dzieciaki dawały się nabrać, że jego rany to tylko make-up. Starsi od razu rozpoznawali cięcie żyletek, bo tym jak kilka lat temu grasował w okolicy seryjny morderca używający właśnie żyletek. Nigdy go nie złapano. Podejrzenie padło oczywiście na niego. Zaniepokojeni mieszkańcy tego osiedla obserwowali chłopaka. Nasz bohater w końcu zobaczył dom, od którego chciałby zacząć swój Halloweenowy maraton. Był to dom, do którego wszyscy bali się podejść. Nawet w południe. Był on niezwykle mroczny. Pamiętacie, jak w Waszych miastach czy okolicach był zawsze taki jeden dom. Dom, którym Was straszyli rodzice, rodzeństwo czy też koledzy. Mówili, że tam mieszkają duchy czy też morderca. To był właśnie klasyczny, taki dom. Na trawniku przed domem znajdowała się ogromne drzewo, które zapewne skutecznie nie wpuszczało promieni słonecznych przez okna. Sam stanął na chodniku, który prowadzi prosto pod drzwi. Po obu stronach rósł żywopłot. Kiedy się wchodziło to człowiek znikał za nim. Idzie tam a dzieciaki patrzyły na niego, jakby właśnie miał wchodzić w otchłań piekła. Jego sylwetkę przysłonił wspomniany żywopłot. Natomiast oczom młodzieńca ukazały się drzwi. Nie było dzwonka, jedynie złota kołatka w kształcie głowy lwa. Same drzwi były bardzo duże. Było widać, że drzwi są dość wiekowe. Drzewo, z którego zostały wykonane straciło swój naturalny kolor. Nie było widać żadnego akcentu Halloween. Z początku odważny Sam bał się dotknąć kołatki i zapukać do drzwi. Chciał zrezygnować, dał krok w tył i nieszczęśliwie potknął się o wystającą płytę chodnikową. Uderzył głową tak mocno, że stracił przytomność. Również krew zaczęła sączyć się z jego głowy.

Sam ocknął się po jakiejś godzinie. Otworzył oczy, a tam ukazał się rozpalony kominek. Był ułożony na sofie. Szybko z niej wstał. Nie pamiętał, co się stało. Jedynie wiedział, że podszedł do "strasznego domu". Skojarzył, że to może być jego wnętrze. Jednak nie miał pojęcia jak się tu znalazł. Głowa go strasznie bolała. Złapał się za nią i wyczuł, że ma założony opatrunek. Powoli przypominał sobie o upadku. Ktoś również zdjął mu maskę. Rozglądał się, ale zauważył, że leży sobie na kominku. Nikogo w tym pomieszczeniu nie było. Wyglądało to na salon. Był on ogromny. Całość była urządzona w staromodnym stylu, lecz nic nie było zakurzone. Wyraźnie ktoś bardzo dbał o porządek. Na ścianie znajdował się kominek, nad nim wisiał obraz, który przedstawiał jakieś małżeństwo. Z malutkiego napisu dało się wyczytać D&A Williams. Sam słyszał, że kiedyś mieszkali w tej okolicy państwo Williams, ale zaginęli. Co prawda nazywali się Kelly i Mark, ale w tym momencie zbieżność nazwisk nie wydała się mu przypadkowa. Mówiono, że Mark zabił Kelly, a on sam się powiesił. Chociaż nikt tego nie udowodnił. Policjanci i prokuratorzy nie mieli zamiaru zajmować się tą sprawą, bo nie było takiej potrzeby. Państwo Williams właśnie mieli mieszkać w tym domu. Przypomnienie sobie tych informacji wywołało panikę u chłopaka. Wziął szybko maskę, nałożył ją na głowę i chciał uciec z tego domu. Nie miał pojęcia gdzie iść. Wokół salonu były cztery drzwi, a za nimi korytarze. Nagle Sam usłyszał, jak podłoga skrzypi. Ktoś się zbliża! Chłopak automatycznie wszedł do najbliższego korytarza. Wiedział, że ten ktoś będzie go szukał, więc poszedł tym korytarzem w nadziei, że znajdzie wyjście. Ta droga prowadziła do tylko jednego pomieszczenia. Bynajmniej było to wyjście. To pomieszczenie było... Najdziwniejszym, a zarazem najstraszniejszym miejscem. Nie było nigdzie oświetlenie. Jakby w ogóle ten dom nie miał instalacji elektrycznej. W owym pokoju znajdowało się 8 świec, które stały przy łóżkach. Tak myślał nasz bohater. Podszedł bliżej i okazało się, że nie były to łóżka, ale trumny. Były one otwarte, a ponadto ktoś w nich spoczywał. Po wyglądzie ciał wnioskował, że leżą one tutaj już bardzo długo, ale zadziwił go fakt, iż nie było czuć nieprzyjemnego zapachu rozkładających się ciał. Co ciekawe, chłopak wcale nie był przerażone tym widokiem. Wręcz się zaciekawił tym, co ujrzał. Uważnie zaczął się przyglądać pierwszemu nieboszczykowi z brzegu. Wyraźnie było to mężczyzna. Nie umarł na tyle dawno, aby nie dało się rozpoznać twarzy czy włosów. Był to chyba "najświeższy" trup. Wydał się on dość młodą osobą. W okolicach 30 lat. Jego trupią bladość przerywa tylko czerwony ślad na szyi. Musiał się powiesić, bo to był wyraźnie odcisk sznura. Nachylił się nad nim, aby zobaczyć z bliska. Nagle ktoś złapał go za ramię! Przestraszony szybko się odwrócił, a jego oczom ukazała się bardzo niska staruszka z lampą naftową w ręku. Oświetlała jej twarz. Wyglądała gorzej niż ten martwy mężczyzna, przy którym stali.Twarz z licznymi zmarszczkami, oczy w kolorze niebieskim wywołujące niepokój oraz całkowicie szare włosy. Natomiast jej sylwetka. Była nieco zgarbiona, ale także przeraźliwie wychudzona. Czarne ubrania na niej wisiały, a dłoń trzymająca lampę przypominała rękę szkieletu. Z tym, że kości były jeszcze pokryte skórą. Nieznajoma kobieta złapała Sama za ramię i zaczęła:
- Czego tu szukasz?
- Ja? Niczego - odparł pewny siebie Sam.
- Niczego? To dlaczego opuściłeś salon, założyłeś maskę i przyszedłeś tutaj? - zapytała.
- Ja po prostu chciałbym stąd wyjść. Co się tutaj w ogóle dzieje? To są jakieś żarty na Halloween? Ci ludzie tutaj... Bardzo realistycznie to wygląda - powiedział z podziwem.
- Nie, mój drogi. We wszystkich ośmiu trumnach znajdują się prawdziwi, nieżywi ludzie. To nie jest żadna sztuczka na Halloween. Jeżeli chodzi o Halloween to masz pecha... Dzisiaj duchy tych oto ludzi odwiedzą ten dom i na pewno nie będą zachwyceni z Twojej obecności - te słowa zabrzmiały bardzo chłodno.
- Hahahahahahaha, dobra historia babciu. Nie jesteś za stara na takie głupoty? - wyśmiał ją.
- Tak... Mogłam się tego spodziewać. Nieważne ile mam lat. Ja i tak od dawna nie żyję. Wszyscy, co tutaj leżą to są moje dzieci. Nie do końca w dosłownym znaczeniu. Są moi dwaj synowie z żonami. Joseph i Emily. No i John z Annie. Także możesz tu zobaczyć moje wnuki. Córka Josepha i Emily, Cornelia z mężem Anthonym. No i dwaj synowie Johna i Annie, Michael oraz Ben. Zapytasz, co oni tu robią i czemu nie żyją. Ja ich zabiłam w tym domu. Mój syn wraz z Emily otruli mnie, kiedy dowiedzieli się, że w piwnicy tego domu znajduje się ogromny skarb. Wróciłam, aby strzec tego skarbu. Musiałam doprowadzić do śmierci moich synów, jak i ich dzieci, ponieważ chciały położyć ręce na mojej fortunie. Dzisiaj Halloween. Czyli dzień, kiedy granica między życiem a śmiercią jest najcieńsza. To dzisiaj cała ósemka przyjdzie w jednym celu. Zemsta! Oni nie zemszczą się na mnie, bo ja i tak nie żyję. Oni zemszczą się na każdym, kogo tu spotkają. Przykro mi, ale znalazłeś się w złym czasie i złym miejscu - Sam się przeraził. Uwierzył  w słowa tej kobiety. Już chciał uciekać, ale coś go zatrzymało. Nie mógł się ruszyć. Zaczęło mu się kręcić w głowie, poczuł dziwne zimno okalające jego rozgrzane ciało. Nie mógł nic zrobić, po prostu zemdlał.


Po dłuższej chwili otworzył oczy... Znowu ocknął się w tym samym miejscu, z tym samym bólem głowy i bez maski. Uderzyło w niego deja vu. Wszystko byłoby identyczne gdyby nie to, że na bujanym fotelu siedziała "ta" starsza kobieta. Sam zerwał się na nogi. Chciał po cichu wyjść z salonu. Udało mu się, ale zostawił maskę. Kobieta spała. Chłopak wybrał zupełnie inne drzwi aniżeli wtedy. Tym razem dotarł do kuchni. Niestety musiał się wrócić do salonu. Szedł bardzo po cichu i niezwykle ostrożnie, tak jakby od każdego kroku zależało jego życie. Wszedłszy do salonu zauważył pusty fotel. Serce mu mocniej zadrżało. Rozejrzał się wokół, ale w tej ciemności nie dojrzał absolutnie nikogo. Zostały ostatnie drzwi. One musiały prowadzić do wyjścia. Upewnił się jeszcze, czy ktoś się na niego nie czai i wszedł do korytarza. Był to zupełnie inny korytarz od pozostałych. Wydawał się, że jest w nowocześniejszym stylu, ale na ścianach nie było żadnych lamp. Tylko świece oświetlały drogę. Był to zdecydowanie najdłuższy korytarz. Po chwili zobaczył koniec tego korytarza. Zwieńczony został zamkniętymi drzwiami. Jak tylko Sam je zobaczył to w myślach prosił Boga, aby były one otwarte. Nie zdążył do nich jeszcze podejść, kiedy nagle usłyszał kroki z drugiego końca korytarza. Tak jakby ktoś za nim szedł. Odwrócił się, ale nic nie zobaczył, bo światło świec było słabe. Nagle wszystkie świeczki zgasły. Cały korytarz spowiła ciemność. Sam słyszał ciężki oddech i kroki w jego. Zaczął panikować i nerwowo próbował otworzyć drzwi. Oddech i kroki przybliżały się. Nadchodziło więcej osób niż jedna. Postanowił wyważyć drzwi. Pierwsze uderzenie barkiem nic nie dało. Drugie również nic. Wiedział, że "oni" są już tuż za nim. Zaryzykował. Wziął dość długi rozpęd i w ciemno pobiegł na drzwi. Ustawił się w ten sposób, aby z całej siły uderzyć barkiem. Udało się! Drzwi zostały roztrzaskane, ale chłopak udając złamał sobie rękę i wbił w udo kawałek drewna. To pomieszczenie już było jasne, bo z okna wpadał blask księżyca. To był to pomieszczenie, które szukał! Stał tuż przed wyjściowymi drzwiami. Był od nich kilka metrów, ale rana na udzie była bardzo głęboka i bolesna. Czołganie również nie wchodziło w grę przez złamanie prawej ręki. Tak blisko wyjścia, a jednocześnie tak daleko. Cały czas słyszał jak ktoś bardzo wolno się do niego zbliża. Nie wiedział, co zrobić. Próbował podnieść się na swojej lewej ręce, ale nie mógł tego zrobić przy całkowicie niesprawnej zarówno prawej ręce i nodze. Już był bardzo blisko ustania, ale ponownie upadł. Chociaż znalazł się odrobinę bliżej drzwi. Nagle poczuł wielki ból w lewej nodze, a dokładniej na udzie. Spodnie się rozdarły... Okazało się, że żyletką, którą zapomniał odłożyć przecięło materiał i odrobinę skóry na nodze. Pojawiła się nadzieja. Ta żyletka była ostatnią bronią przed nadciągającym niebezpieczeństwem. Oni przybyli! Z korytarza wyłoniło się osiem osób. Tych samych, którzy jeszcze nie tak dawno leżeli w trumnach. Mieli popielatą cerę, zniszczone ubrania, a niektórym nawet odrywała się skóra. Sam liczył, że będzie ich najwyżej dwóch. Zrozumiał, że żyletka mu w niczym nie pomoże, ale cały czas trzymał ją w ręku. Starał się odpychać lewą nogą w stronę drzwi, lecz nic to nie dawało. Wpadł na ostateczny pomysł... Nieumarli zaczęli do niego podchodzić, a on krzyknął:
- Pierdolę Was i pierdolę to wszystko! -  po tym rozciął sobie rękę w nadgarstku. Wbił żyletkę bardzo głęboko, że krew zaczęła natychmiast tryskać, a on momentalnie stracił przytomność. Nie tylko przytomność. W kilka chwil kolor jego ciała stał się podobny do koloru ciał stojących nad nim "potworów"... Oni natomiast wzięli jego cały czas krwawiące ciało i zanieśli ponownie do salonu...

- - -

Nagle Sam otworzył oczy! Zobaczył jak nad nim stoi ta sama kobieta, która wcześniej "zaopiekowała się" nim. Jednak tym razem leżał na chodniku. To jest chodnik przed TYM domem. Głowa bardzo go bolała. On przez cały czas leżał w tym miejscu. To wszystko, co przed chwilą się wydarzyło było wytworem jego wyobraźni, kiedy stracił przytomność. Wokół Sama było sporo krwi, ale to przez rozbicie głowy. Natomiast kobieta, która nad nim stała wydała mu się bardzo miłą. Jej wyraz twarzy, zupełnie inny niż w tym śnie. Również jej cera się różniła. Jednak chłopak się zastanawiał nad jednym... Pierwszy raz w życiu ją widzi, więc dlaczego pojawiał się w jego imaginacji... Nie był w stanie tego zrozumieć. Leżał w milczeniu, a starsza pani tylko powiedziała:
- Och, całe szczęście. Już myślałam, że nie żyjesz. Zadzwoniłam na pogotowie, zaraz powinni przyjechać. Ja zaraz przyniosę apteczkę i cię opatrzę. Tylko nie podnoś się, bo możesz znowu stracić przytomność, kochanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz