sobota, 24 października 2015

Nie(znane) historie #6 - Wypadek[18+]

Witajcie! Dzisiaj krótka historia zaczerpnięta z biografii bardzo znanego trenera piłkarskiego, Janusz Wójcika. Podejrzewam, że to nie jest ostatnia historia związana z tym właśnie panem. Dla milionów Polaków Janusz Wójcik to jednak wciąż najpiękniejsze piłkarskie wspomnienia, ostatnie wielkie polskie sukcesy, unikalne metody motywacji, kąśliwy język i niezrównanie poczucie humoru. A także fascynujące życie na krawędzi, pełne szalonych przygód, politycznych intryg, pięknych kobiet, najszybszych samochodów i najlepszych alkoholi. Także warto zapoznać się z książką autorstwa Przemysława Ofiary, a także samego Janusza Wójcika. Książka nosi wymowny tytuł - "Wójt. Jedziemy z frajerami!". Dajcie znać w komentarzu czy chcielibyście, abym w przyszłości zamieścił fragment odnoszący się do metod motywacyjnych Janusza Wójcika. Natomiast za tydzień Halloween! Z tej okazji przygotuję dla Was historię w tym klimacie. Macie jakieś specjalne życzenia z tej okazji? Zombie, duchy, potwory? Również dajcie znać w komentarzach! Zapraszam do czytania, komentowania i udostępniania!






To była środa. Jeszcze ciepła, wrześniowa. Zwyczajny dzień. Tego właśnie zwyczajnego dnia otarłem się o śmierć.
Szykowałem się do snu, ale postanowiłem jeszcze pójść na chwilę na dół, do pokoju kominkowego, gdzie był telewizor. Zszedłem ostrożnie po schodach, ale nie chciało mi się zapalać światła. Przechodząc po ciemku przez hol, zahaczyłem o tak zwany pomocnik arabski, czyli nieduży stoliczek o wysokości 30 centymetrów. Runąłem na ścianę, odbiłem się od niej i upadłem tak nieszczęśliwie, że nadziałem się na arabski kącik. Uderzyłem skronią w wazę z brązu, mającą przykrywkę z mosiądzu w kształcie stożka. Stożek wbił mi się w głowę, przewróciłem się. Całe szczęście trzask zbijanej wazy narobił takiego hałasu, że obudził Krystynę. Przybiegła, zawołała syna, natychmiast wezwali karetkę. Wymusili na sanitariuszach, by zawieziono mnie do szpitala MSWiA przy Wołoskiej, żadnego innego. To uratowało mi życie, do dziś zresztą z pełnym przekonaniem twierdzę, że gdybym nie trafił na Wołoską, nie dożyłbym do rana.
W szpitalu stwierdzono pięć złamań kości podstawy czaszki z ostrym stłuczeniem mózgu i rozległym krwiakiem w okolicy ciemieniowej z prawej strony. Zajęli się mną neurochirurdzy pod przewodnictwem ordynatora Bogusława Kostkiewicza. Podjęli decyzję o konieczności niezwłocznego przeprowadzenia operacji, ponieważ mój stan pogarszał się z minuty na minutę. Oceniali go jako krytyczny. Operacja, czyli misterna dłubanina w mojej głowie, trwała w sumie osiem godzin. Wycięto mi fragment czaszki z prawej strony mniej więcej na szerokość i długość dłoni. Mój stan był tak fatalny, że w ciągu tych ośmiu godzin podobno trzy razy odjeżdżałem do Abrahama. Reanimowali mnie, ściągali mnie za nogę na dół, na szczęście za każdym razem skutecznie. Mówią, że kiedy jest się blisko śmierci, widzi się jakiś tunel z białym światłem, ale u mnie była kompletna ciemność. Żadnych odczuć czy wrażeń, tylko głucha cisza. Kiedy operacja dobiegła końca, zostałem wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej i przewieziony na OIOM. Podłączono mnie pod niezliczone, superskomplikowane maszyny. W śpiączce byłem w sumie ponad trzy tygodnie, a mój stan codziennie oceniano jako krytyczny. Rodzinie przekazano, że powinna przygotować się na najgorsze. Tymczasem któregoś dnia, ni stąd, ni zowąd, obudziłem się. Akurat siedzieli przy mnie bliscy, żona i syn. Niespodziewanie otworzyłem oczy i wypaliłem:
- No ileż można na was czekać?
Zgłupieli. Przez dłuższą chwilę nie byli w stanie wydobyć z siebie słowa. Nie wiedzieli, czy powiedziałem to w stanie nieświadomości, czy rzeczywiście się wybudziłem. Oto człowiek, któremu coś wbiło się w mózg na głębokość ponad dziesięciu centymetrów i żegnał się ze światem, właśnie ma pretensje, że za długo czekał na odwiedziny. Myślałem, że zaraz pomdleją i tym razem to ich trzeba będzie reanimować. Dziś właściwie im się nie dziwię - przecież za każdym razem, gdy pytali lekarzy, kiedy mogę się wybudzić, słyszeli:
- Jutro, za tydzień, za miesiąc, za rok... albo wcale.
Żona płakała codziennie. Kiedy odwiedził mnie brat, również nie potrafił ukryć wzruszenia. Oczywiście fotoreporterzy za wszelką cenę chcieli dotrzeć do mnie i porobić trochę zdjęć, ochrona szpitala dbała jednak, żeby nie dopuszczać do mnie nikogo. Udało im się zrobić tylko jedno, na szczęście dopiero wtedy, gdy już odwożono mnie do domu.
Rodzina bardzo mocno przeżyła ten wypadek, dlatego teraz ani żona, ani syn nie chcą do niego wracać. Przecież otarłem się o śmierć. Przez kilka tygodni żyli ze świadomością, że każdy dzień może być moim ostatnim, że  w każdej chwili mogą dostać telefon z informacją: "Z przykrością zawiadamiamy, że o tej a o tej godzinie pan J.W. zmarł". Chyba nawet nie umiem sobie wyobrazić ich cierpienia.
Kiedy się obudziłem i okazało się, że jestem w stanie samodzielnie usiąść i rozmawiać, nie dowierzali nie tylko Krysia i Andrzej, ale również lekarze.
- To, że przezwyciężyłeś to wszystko, jest dla mnie ewenementem. Takiego zdrowego chama to nie miałem jeszcze na oddziale! - powiedział mi półżartem ordynator.
Z kolei inny doktor mocno mnie zirytował.
- Gdyby nie my, już dawno wąchałby pan kwiatki od spodu - wypalił.
- Zapewniam pana doktora, że jeśli ja miałbym wąchać, to pan razem ze mną - ogryzłem się, a bliscy, którzy siedzieli obok wyglądali na zażenowanych moim zachowaniem.
Nie żałuję jednak, bo na chamówę trzeba odpowiadać jeszcze większą chamówą. To był zresztą jedyny zgrzyt, generalnie jestem bardzo wdzięczny za opiekę, jaką otoczono mnie w szpitalu. Tym bardziej że jako pacjent dawałem do wiwatu - byłem niesforny, trudny do upilnowania. Regularnie podłączano mnie pod jakieś maszyny, kroplówki i inne cuda, a ja wszystko to sobie wyrywałem. Nie wiem nawet z jakiego powodu. Może dlatego, że miałem dosyć pobytu w szpitalu i było mi wszystko jedno? W każdym razie, żeby mnie dożywiać i podawać leki, przywiązywano mnie do łóżka pasami, jak w domu wariatów. Oczywiście z miejsca zacząłem kombinować, jak by tu załatwić sobie scyzoryk...

Dałem znacznik [18+] w celu, aby sprawdzić jak bardzo podskoczą albo spadną wyświetlenia przy czymś takim. Nie wydaje mi się, aby było w tej historii coś, co mogłoby zadecydować o ograniczeniu wiekowym, dzięki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz