sobota, 5 września 2015

Nie(znane) historie #5 - Futbol

Czas na kolejną dawkę historii. Tym razem podzielę się fragmentami książki Grzegorza Szamotulskiego "Szamo". Sama okładka wiele mówi, ponieważ Grzegorz Szamotulski ma ubraną koszulkę z napisem - "Bad decisions make good stories". Jest w tym wiele racji. Będzie to kilka-kilkanaście krótkich historii, które możemy przeczytać w tej właśnie książce. Nie jest to zbyt ambitny wpis na tym blogu, ale myślę, że będzie świetnym wypełnieniem czasu. Można się trochę pośmiać i poznać kilka ciekawych faktów. Zapraszam do czytania, komentowania, oceniania i udostępniania!






Nazywam się Grzegorz Szamotulski. Dla wszystkich: "Szamo". Mam nierówno pod sufitem, mówiąc po ludzku - uchodzę za lekko pierdolniętego. Jednak ten na pozór dyskwalifikujący fakt nie przeszkodził mi przez kilkanaście lat zawodowo grać w piłkę nożną. Co się nagrałem - to moje. Co widziałem - to... wasze. Bo teraz będę mówił. Słuchać, dzieciaczki! Dziadek siada w bujanym fotelu i zaczyna snuć swą opowieść...
[...]
Będzie o życiu. Futbolowym. Na wesoło. Ja już taki jestem, że ryj mi się śmieje, a jak nie wykręcę raz dziennie jakiegoś numeru, to wyję do księżyca. Będzie o tym, jak wygląda drużyna piłkarska naprawdę, co się dzieje w przerwie meczu albo podczas zgrupowań, jak zachowują się ci wszyscy ludzie, których znacie z gazet i telewizji. Who is who, jak mawiają Anglicy, czyli po polsku: kto jest chujem. [...]

Stefan Majewski to jeden wielki kit, ale kit w najgorszym wydaniu. Janusz Wójcik to też kiciarz, Engel też, wielu jest takich. Ale Majewski kitował nieudolnie, wykładał się za każdym razem. Kit Majewskiego nikogo nie mamił, nikogo nie niósł. Kit Majewskiego wzbudzał niesmak i politowanie. Po dobrym kicie nogi mają cię ponieść dalej, Po kicie Majewskiego opadały ręce.

Wyobraźcie sobie trenera, który chorobliwie chce zaimponować swoim piłkarzom. Pierwsza opowieść, uchodzi mu płazem, druga sprawie, że piłkarze rzucają sobie porozumiewawcze spojrzenia i dyskretne uśmiechy. Później są już tylko szyderstwa. Zanim wymyślono dowcipy o Chucku Norrisie, Chuck grasował we Wronkach. Miał okulary, brodę i smukłą facjatę.
Tak, Stefan Majewski to Chuck Norris - gość, który policzył do nieskończoności. Dwa razy. Opowiastki, którymi nas zarzucał, były tak głupie, że aż śmieszne. Z kumplami śmiejemy się  z nich do dziś.

Oto kilka z nich...
- Uhuhu, a ja kiedyś wypłynąłem sobie. Płynę żabką, płynę. Patrzę za siebie - nie ma lądu! Ale co tam, płynę dalej. Nagle podpływa straż przybrzeżna. Krzyczą: "Natychmiast proszę wyjść z wodu, tu nie można pływać!". Ale przyjrzeli mi się bliżej: "A, to ty Stefan, pływaj dalej!".
- A opowiadałem wam, jak kiedyś jechałem sto osiemdziesiąt kilometrów na godzinę i nagle otworzyła mi się klapa od silnika? Pytacie, co zrobiłem? Jechałem dalej!
- Raz leciałem samolotem i poznał mnie pilot. Mówi: "Stefan, zapraszam do kokpitu!". Poszedłem do kokpitu, lecieliśmy w stronę lotniska. Wziąłem stery w swoje ręce, pozwolił. Nagle jakaś awaria, wszystko zaczęło się trząść. Na płycie lotniska czeka już straż pożarna, światła, pas cały w pianie. Lądujemy bez podwozia! I wiecie co? Wylądowałem jak na pudełku od zapałek! Aż mi pilot gratulował.
- Uhuhu, kiedyś jechałem windą z Romanem Wójcickim i zaczęliśmy spadać. Ale ja wiedziałem, kiedy trzeba podskoczyć, i jak winda uderzyła w ziemię, to ja hop. I już, nic mi się nie stało. A Romek nie podskoczył i sobie rozbił głowę!
- Dzisiaj mgła, widzieliście? A ja kiedyś grałem we mgle i wtedy podleciały dwa helikoptery, odwróciły się do góry nogami, to znaczy - do dołu śmigłami. No i rozproszyły tę mgłę i graliśmy dalej!

Mówiliśmy na niego "Armstrong", że niby nawet na Księżycu był pierwszy.

Dzień w dzień zasypywał nas takimi bzdurami, całkowicie pozbawiając się szans na odbudowanie chociażby resztek autorytetu. We wszystkim musiał być lepszy.
Któryś z piłkarzy kupił nowe bmw. Model trenera, mimo, że starszy, był jednak lepszy, miał dodatkowe opcje! Remek Sobociński zaczął kolekcjonować płyty DVD, wówczas horrendalnie drogie, trudno dostępne.
- Mam już szesnaście płyt - powiedział kiedyś z dumą Remek.
- A ja mam sześćset! - odparł Majewski.

To było przerażające.
Piotrek Dziewicki kupił psa.
- Ile waży ten twój pies? - spytał Majewski.
- Dwanaście kilo.
- A ja mam takiego samego i waży szesnaście! - odpowiedziała dumny jak paw.
- Ale trenerze, ta rasa waży maksymalnie dwanaście kilo.
- A mój szesnaście!

Najpierw jednak był sparing z FC Barceloną, zaplanowany bodajże na środę. Ja we wtorek stałem w długiej na dwieście metrów kolejce przed terminalem Etiuda w Warszawie, skąd wówczas odlatywały do Szkocji samoloty tanich linii. W tej kolejce zakuwałem podstawowe słówka: "moja", "zostaw", "wyjazd", "uważaj", "podaj".
[...]
Jarek miał plan, by mecz z FC Barceloną potraktować jako trampolinę, przede wszystkim do Hiszpanii, bo tam takie spotkania ogląda mnóstwo osób. Szkoci jednak wyczuli, że kręcę i postawili sprawę na ostrzu noża: jeśli nie podpiszesz kontraktu przed meczem, to nie zagrasz.
Podpisałem.

Mecz potoczył się dla mnie idealnie. Prowadzona przez Franka Rijkaarda "Barca" wystąpiła w naprawdę mocnym składzie - z Valdesem, Zambrottą, Thuranem, Abidalem, Xavim, Iniestą, Deco, Toure, Ronaldinho, Eto'o, Bojanem i Henrym. Dream Team. Mimo wszystko, do 88. minuty utrzymywaliśmy wynik 0:0, a publiczność przecierała oczy ze zdumienia, ponieważ nikomu nieznany łysol z Polski wyprawiał w bramce cuda. Jakoś tak się szczęśliwie złożyło, że ilekroć ktoś wychodził ze mną sam na sam , to ja byłem górą. W feralnej 88. minucie arbiter podyktował rzut karny dla przeciwników, a do piłki podszedł debiutujący w Barcelonie Thierry Henry. Strzelił mocno, w moją prawą stronę, ale go wyczułem i odbiłem piłkę. Niestety między odbiciem piłki i obronieniem rzutu karnego jest różnica, ponieważ po chwili Francuz dobił i zrobiło się 0:1.
[...]

Niby powinienem być z siebie po takim spotkaniu zadowolony, ale w pierwszej chwili odczuwałem tylko wkurwienie. Gdybym pierwszy strzał Henry'ego sparował trochę bardziej do boku, to mógłby nie zdążyć. A to by dopiero było - debiut na zero z Barceloną z obronioną "jedenastką"!
Jeszcze na boisku Henry podszedł do mnie.
- Shirt? - spytał i gestem pokazał, czy wymienimy się na koszulki.
Ewidentnie chciał mi zrobić przyjemność, była to forma uznania za wszystkie parady, które zaprezentowałem podczas gry.
- No, thanks - odparłem jednak ku jego zdumieniu.
Trzeba było go widzieć - czuł się jak kompletny frajer.

W sumie to nawet bym chętnie wziął tę jego koszulkę, ale był jeden problem: bluzę bramkarską z debiutu obiecałem trenerowi Piotrowi Dzwonkowi (świętej pamięci), najwspanialszemu człowiekowi, który kiedykolwiek mnie trenował."

"Kiedy grałem w Dundee United, w drużynie kręcił się młody chłopak - David Goodwillie. Wiecznie bez kasy, ciągle jechał na pożyczkach. Teraz to już jest pan piłkarz (reprezentant Szkocji, Blackburn zapłaciło za niego ponad 2 miliony funtów), ale wtedy - młody szczyl.

Był wesolutki, lubił robić jaja. Na przykład przebierał się za klubową maskotkę, wychodził na środek boiska, gdzie kręcił się przez pół minuty wokół własnej osi, a gdy już się zatrzymał i gdy błędnik kompletnie nie wiedział, co się dzieje, biegł w bliżej nieokreślonym kierunku i widowiskowo się wywracał.
Jednego dnia chciał pożyczyć 500 funtów, a któryś z chłopaków powiedział:
- OK, dostaniesz pięćset funtów, jeśli zjesz gówno.
Aż mnie mdli, gdy o tym piszę. On to gówno naprawdę zjadł. Nie całe, kęska wziął, ale już to wystarczyło, by zapamiętać gościa do końca życia. Kiedy Dundee United grało w europejskich pucharach przeciwko Śląskowi Wrocław i kiedy komentatorzy cały czas ostrzegali przed niezwykle utalentowanym Goodwilliem, ja miałem w głowie tylko jedną myśl: "To jest człowiek, który zjadł kupę".

Fekalnych klimatów trochę w piłce było.
Jeden z reprezentantów Polski podczas troszkę bardziej intensywnej imprezy zesrał się za kanapę. Do toalety było już zbyt daleko. Rano wstaje żona i krzyczy:
- Gówno, gówno! Tu jest gówno!

A delikwent na to z miną Sherlocka Holmesa:
- Ktoś tu musiał być.
"Ktoś tu musiał być" - to hasło funkcjonowało później w towarzystwie jako najgłupsze usprawiedliwienie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz