piątek, 17 kwietnia 2015

(Nie)znane historie #4 - Depresja, cz.2

Czas na kolejną historię. Będzie to uzupełnienie poprzedniej "(Nie)znanej historii". Czuję, że epilog książki to było za mało. Historia życia Roberta Enke zasługuje na więcej. Wybrałem jeden fragment książki "Życie wypuszczone z rąk" i będziecie mogli go przeczytać w tej notatce. To już na pewno ostatnie wspomnienie tej tragicznej historii. Liczę, że to się Wam spodoba. Mogę zdradzić, że planuję napisanie drugiej historii. Możecie w komentarzach zasugerować na jaki temat chcielibyście, abym napisał historię. Tym czasem zapraszam do czytania o Robercie Enke!


"Robert Enke ma 31 lat, jest bramkarzem reprezentacji Niemiec. Jest silny, odważny i szczęśliwy. To jednak ostatnie urodziny, które świętuje wspólnie z Teresą.
We wtorek 10 listopada 2009 roku wita się w kuchni z gosposią:
- Cześć, Ela!
Daje całusa Leili, swojej dziesięciomiesięcznej córce, i żegna się z Teresą. Na notesie przypiętym do lodówki zanotował sobie mazakiem wszystko, co pozostało mu do zrobienia - załatwić cztery bilety na mecz z Bayernem. Wychodzi następnie z domu. Dziś czekają go dwa treningi indywidualne - rano z trenerem fitness, a po południu z trenerem bramkarzy Hannoveru 96. W domu ma być tradycyjnie koło 18:00, tak jak obiecał Teresie.
Jednak tego dnia nie ma umówionych treningów.
Chwilę po wpół do pierwszej udaje mi się do niego dodzwonić. Akurat prowadzi. Przekazuję mu dwie sprawy - zaprzyjaźniony angielski dziennikarz chce z nim przeprowadzić wywiad, a Niemiecka Olimpijska Biblioteka Sportowa chciałaby, aby podczas dorocznego styczniowego zebrania wygłosił przemówienie. Pół żartem, pół serio chciałbym mu teraz powiedzieć, że jestem jego sekretarką. Jednak jego głos brzmi oschle. Zapewne jedzie z jednego treningu na drugi - pomyślałem - pewnie jak zwykle zaraz się zatrzyma na obiad w Espada czy w Heimweh.
- Zadzwonię do ciebie wieczorem, Ronnie. Może być? - powiedział, a ja dziś już nie jestem w stanie sobie przypomnieć, jak się ze mną pożegnał.
Wieczorem zadzwoniło do mnie wiele innych osób, ale nie Robert.
Jego samobójstwo w ten jesienny wieczór zjednoczył nie tylko jego bliskich, ale również tych, którzy go wcześniej nie znali. Zjednoczyło ich uczucie pustki, rozerwania duszy na strzępy. Podczas następnych dni wybuchła prawdziwa histeria. W Londynie "Times" poświęcił Robertowi Enke połowę strony tytułowej, w Chinach mówiono o nim w głównych wiadomościach państwowej telewizji. Agencja prasowa informacje o liczbie osób uczestniczących w pogrzebie ogłaszała jak rekordy ("W Niemczech od czasu śmierci kanclerza Konrada Adenauera w ceremonii pogrzebowej nie uczestniczyło tyle osób"). Taką reakcję można wytłumaczyć tylko tym, że w dzisiejszych czasach wszystko, nawet śmierci, staje się wydarzeniem medialnym. W środku pozostaje jednak autentyczny ból oraz głęboka bezsilność. Śmierć Roberta Enke pokazała większość z nas, jak mało wiemy o depresji. Dla pozostałych była to zastraszająco duża grupa, stało się jasne, jak trudno rozmawiać o tej chorobie. Podobnie jak Robert Enke zawsze uważaliśmy, że naszą chorobę, czy też chorobę kogoś bliskiego, należy zataić.
Informacje, które regularnie ukazują się w mediach, mówią jednak same za siebie: rocznie więcej osób popełnia samobójstwa za sprawą depresji niż ginie w wypadkach drogowych. Liczby te nie dają niczego więcej niż niejasne wyobrażenie, jak dla niektórych ludzi smutek jest trudny do zniesienia. Jednak, gdy nagłówki dotyczą śmierci osób tak znanych jak Marilyn Monroe czy Ernest Hemingway, wydaje się - chociaż nikt nie powie tego głośno - że ludzie uważają to za niejako naturalne: bo przecież po artystach można się tego spodziewać. Czy depresja jest w takim razie nieodzowną częścią sztuki?
Robert Enke był w niemieckiej kadrze numerem jeden. Bramkarz to zawsze ostatnia podpora drużyny. Zachowuje spokój i opanowanie w najtrudniejszych sytuacjach. Potrafi kontrolować stres i strach w najbardziej ekstremalnych chwilach. Profesjonalni sportowcy, tacy jak on, co tydzień wzmacniają w nas to przekonanie. Wszystko jest możliwe, a Robert Enke jeszcze bardziej niż większość piłkarzy utwierdzał publiczność w przekonaniu, że każda przeszkoda może zostać pokonana. W wieku 29 lat trafił do reprezentacji Niemiec, a przecież cztery lata wcześniej przez depresję stał się bezrobotnym, po czym wylądował w drużynie drugoligowej. On i jego żona nauczyli się żyć po stracie córki w 2006 roku. Trzy lata później, w chwili, gdy w naszym postrzeganiu znów odnalazł szczęście, gdy miał rodzinę, nowe dziecko oraz perspektywy gry podczas mistrzostw świata w RPA, jego depresja była silniejsza niż kiedykolwiek.
Jaką siłą musi dysponować ta choroba, aby ktoś taki jak Robert Enke zyskał pewność, że najlepszym rozwiązaniem będzie śmierć? Jaki mrok musi otaczać człowieka, żeby ktoś zdolny do tak wielkiej empatii jak Robert nie był świadomy, jak po jego śmierci cierpieć będą jego bliscy? A także maszynista, pod którego pociąg rzucił się w ten straszny listopadowy wieczór?
[...]

Wielu źle zrozumiało jego śmierć: popełnił samobójstwo, bo nie mógł już nieść własnego życia. Znaleźli się naśladowcy, którzy błędnie założyli, że targając się na własne życie, staną się tacy jak on, że się do niego zbliżą. To tragiczne nieporozumienie. Większość osób cierpiących na depresję nie chce umierać. Chce, aby mrok sterujący ich myśleniem w końcu zniknął. U Roberta Enke zapewne nie było inaczej.
- Gdybyś przez pół godziny siedziała w mojej głowie, zrozumiałabyś, czemu ogarnia mnie obłęd - powiedział raz Teresie.

Nie ma znaczenia, ile takich wytłumaczeń znajduję. Na pytanie, które co rusz sobie zadaje, nie czeka żadna odpowiedź.
Może stało się coś w jego dzieciństwie? Może to sprawiło, że stał się podatny na depresję? Co myślał, gdy w tamten listopadowy wieczór krążył przez osiem godzin po ulicach miasta, a następnie rzucił się na tory?
[...]
Teresa wierzyła w siłę poezji, gdy późnym latem 2009 roku jej męża ponownie dopadła depresja.
- Napisz mi kolejny wiersz - powiedziała mu przez telefon pewnego sierpniowego dnia, gdy wraz z reprezentacją spędzał czas w Kolonii, a zasypiając, odczuwał strach przed kolejnym dniem, bał się, że ktoś znów będzie czegoś od niego wymagał, że coś nie pozwoli mu wstać z łóźka.
Wieczorem wystawił krzesło na balkon. W tle widniała katedra, a Robert Enke zaczął pisać:

Siedzę na balkonie,
Głowę mam jak balon
jest ciężka jak ołów i kamienie
tak nie może być

Nie czuł już radości, którą potrafiły obudzić słowa. Nie czuł zadowolenia, że uda mu się wyrazić własne myśli. Wiersz był mu obojętny.
Również w pamiętniku, który prowadził podczas depresji, zapiski stawały się tym krótsze, im mocniejsze były napady choroby. Na ostatniej stronie wielkimi literami zapisane zostało pojedyncze zdanie. Prawdopodobnie miało ono być ostrzeżeniem dla niego samego, jednak dziś można je odczytać jako wezwanie dla każdego z nas: NIE ZAPOMNIJ TEGO DNIA."


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz