niedziela, 5 kwietnia 2015

Nie(znane) historie #3 - Depresja

Dzisiaj trzecia historia z serii Nie(znanych). Myślę, że ta akurat historia może być znana przez wiele osób, ale nie wielu zna ją od środka. Jestem zaraz po przeczytania świetnej książki o postaci tragicznej. Książka nosi tytuł - "Robert Enke. Życie wypuszczone z rąk".  Traktuje o życiu Roberta Enke, byłego bramkarza reprezentacji Niemiec czy też FC Barcelony. Napisał ją Ronald Reng, ponieważ Robert nie zdążył jej dokończyć. Jest oparta na wielu przemyśleniach przyjaciół czy rodziny Roberta. Postanowiłem zacytować jedynie epilog. Wszystkim polecam tą książkę. Jest ona po prostu świetna. Nie tylko osoby, które uwielbiają piłkę nożną powinny być usatysfakcjonowane tą lekturą. Zapraszam do czytania, komentowania, oceniania i udostępniania.




"W kuchni w Empede obok lodówki wisi nowe zdjęcie. Barwy widoczne w tle są lekko rozmyte, przez co odnosi się wrażenie, że bohatera portretu  otula przyjemne tło. Robert Enke uśmiech się delikatnie, wydaje się, w dobrym humorze, a na jego kolanach siedzi Leila(córka).
Jest to jego ostatnie zdjęcie.
To piękne uczucie staje się niepokojącym dowodem na to, jaką siłę posiada depresja. Potrafi przybrać maskę spokoju i oszukać wszystkich dookoła. Gdy 9 listopada 2009 roku w Cafe Kreipe uśmiechnięty Robert pozował Teresie(żona Roberta) do zdjęć, najwyraźniej zdecydował już, że następnego dnia odbierze sobie życie.
Bramkarze nieustannie szkoli się w powściągliwości: wie, że nie może okazać rozpaczy, rozczarowania i strachu. Ta umiejętność pozwoliła Robertowi ukrywać depresję. Dar stał się jego przekleństwem, gdy choroba popchnęła go do samobójstwa: swoje zamiary ukrył tak skutecznie, że nikt nie był w stanie mu pomóc.
W późniejszym czasie wiele gazet błędnie pisało, że świadomie popełnił samobójstwo. Śmierć osoby cierpiącej na depresję nigdy nie jest decyzją człowieka wolnego. Choroba tak bardzo zawęża postrzeganie, że chory nie rozumie, czym jest utrata życia. Jest zdania, że to jedyny sposób, aby pozbyć się choroby.
Do dnia dzisiejszego nie zbadano w pełni mechanizmów powstawania depresji. Choroba ta rzadko wywoływana jest jedynym czynnikiem i czasami nie można wyjaśnić, dlaczego się pojawiła. Są ludzie, którzy popadają w depresję każdej zimy, oraz osoby, które - zupełnie jak Robert Enke - cierpią na nią na krótko w szczególnych okolicznościach.
Trener Ewald Lienen, który był Robertowi bliższy niż większość ludzi w piłkarskim biznesie, zadzwonił po jego samobójstwie do Joerga Neblunga i spytał:
- Dlaczego nigdy niczego nie zauważyłem?
Odpowiedź jest prosta: stało się tak, ponieważ podczas ich wspólnego czasu w Hannoverze choroba przebiegała bezobjawowo dla otoczenia. Robert Enke w swoim życiu na depresję cierpiał dwukrotnie - w roku 2003 oraz 2009. W pozostałym czasie był takim człowiekiem, jakim go odbieraliśmy: ciepłym, serdecznym i głęboko przekonanym, że pokora ma swoją wartość, zwłaszcza w zawodzie bramkarza.
Jego śmierć poruszyła wielu ludzi również dlatego, że czuli, iż wartości, takie jak solidarność i współczucie, w które wierzył, często nie były mile widziane w świecie piłki nożnej. Robert Enke cierpiał z tego powodu podobnie jak inni piłkarze, którzy zauważają, że ich empatia jest przez niektórych trenerów oraz opinię publiczną postrzegana jako słabość.
- Nie jestem taki i nie chcę taki się stać - powiedział Robert Enke, gdy po raz kolejny pomyślał o tym, że jego gra nie cieszy się większym uznaniem, ponieważ nie jest typem gniewnego, bezkompromisowego bramkarza.
Zbyt mało osób chciało chyba zrozumieć, że Robert był kimś lepszym: bramkarzem z niesamowitym wyskokiem i refleksem, który z własnych cnót nie robił szopki i mocno wierzył, że ambicję można okazywać równie uprzejmie i z szacunkiem.
Tego listopadowego dnia, podczas jego pogrzebu, w Empede kolory wyblakły. Brązowe pola oraz nagie drzewa pod szarym niebem wyglądały mętnie i buro. Gdy msza żałobna w malutkim kościele klasztornym w Mariensee dobiegła końca, zaczął padać deszcz. Bez kurtki, bez parasola, ubrany jedynie w koszulkę Benfiki, na cmentarzu stanął Jose Moreira. Po jego czarnych włosach ściekały krople deszczu, a jego strój stał się ciemnoszary. Ten widok wszystkim nam przypomniał, jak słabo byliśmy przygotowani na śmierć Roberta Enke.
Ludzie zaznajomieni z tematem depresji zauważyli, jak co najwyżej niejasne mają wyobrażenie o tej chorobie. Pojawiły się głosy, że tragiczny los Roberta Enke musi posłużyć do tego, aby depresja przestała być tematem tabu. Jednak w dalszym ciągu wielka część społeczeństwa cierpiąca na depresję nie wie, że jest chora. Objawy, takie jak brak woli działania czy bezsenność, często błędnie odczytywane są jako dolegliwości fizyczne. Po śmierci Roberta chyba na wyrost oczekiwano, że depresja nagle stanie się zrozumiała. Może jednak ta książka w jakimś stopniu przysłuży się temu, że mechanizmy rządzące tą straszną chorobą staną się choć odrobinę bardziej zrozumiałe.
Przed oczami rozmywa mi się ostatnie zdjęcie Roberta Enke, a w głowie ukazują się inne obrazy.
Na przykład Robert siedzący na tarasie swojego domu w Portugalii. Uwielbiał tam siedzieć wieczorami na zewnątrz, oczekiwać nocy oraz chwil, gdy powietrze przyniesie przyjemne ochłodzenie. Na wzgórzu naprzeciwko znajdował się pięknie podświetlony Palacio da Pena.
- To jest takie piękne. Można w to uwierzyć, dopiero gdy co chwilę sam sobie powtarzasz: "Siedzę na tarasie naprzeciwko Palacio da Pena".
Teresa, która słyszała to zdanie dziesiątki razy, nie mogła zareagować inaczej niż wybuchem:
- Cały czas mówisz o wspaniałym Palacio, a od dziesięciu lat nie udało ci się obejrzeć.
Był lipiec 2009 roku. Robert do tego stopnia napawał się szczęściem tej chwili, że nawet złość Teresy go rozbawiła. Wziął ją za rękę.
- Pewnego dnia go zwiedzimy - powiedział. - Mamy na to całe życie."


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz